Półtora miesiąca
temu zostałam mamą. Jedną z wielu myśli przed Wielkim Rozpakowaniem było, czy
będę miała czas na książki jak już wejdę w świat kupek, pieluszek i gu-gu-gagulek.
Wiem, że to trochę egoistyczne, ale wcześniej nie wyobrażałam sobie dnia bez
przeczytania choćby kilku stron przed snem. Do tego, od lat jestem uzależniona
od biblioteki. Książki
kupuję rzadko i to chyba przez to, że tato zawsze mi powtarzał, że warto kupić
tylko taką książkę, do której na pewno jeszcze się wróci. A skąd mam to wiedzieć
przed przeczytaniem?!... I tak już od lat wyszukuję książki w miejskich
bibliotekach. Uwielbiam moment, kiedy znajdę coś wyjątkowego i z wielką
satysfakcją truchtem podążam do domu.
Ale czy da się
czytać książki jak się już jest świeżo upieczoną mamą? Czy będę miała czas na
sięgnięcie po coś innego niż poradnik dla rodziców, gazetkę branżową czy forum
dyskusyjne...?
Chciałabym od
razu odpowiedzieć – ależ oczywiście! Dla chcącego nic trudnego! Wszystko zależy
od chęci! Tak też mi powtarzali w szpitalu w sprawie karmienia piersią... „wszystko
jest w głowie”, „każda matka jest w stanie wykarmić swoje dziecko”, „wystarczy
przystawiać, przystawiać, przystawiać”... a ja pokarm dostałam późno i to tyle
co dla mrówki... Tak więc, jak to będzie z tym czytaniem – NIE WIEM.
Dlatego
postanawiam uroczyście, w szóstym tygodniu i trzecim dniu życia mojego syna, że
będę starała się czytać dla własnej higieny zmęczonego umysłu, a blog ten ma
być dla mnie mobilizacją i motywacją.
Nie będę tu
pisała o książkach już przeczytanych wcześniej, liczy się tylko to, co pochłonę
jako mama (a może być z tym ciężko – tego posta piszę już trzy godziny).
I już nawet na
początek mam jedną przeczytaną książkę na koncie – znalazłam ją w domu.
Pamiętam, że kupiłam ją Lubemu chyba dwa lata temu, gdy byliśmy na wakacjach w
Trójmieście. A rzecz ta, to kryminał Janusza
Grabowskiego „Wiadomość ze Sztokholmu”.
Kupiłam ją, bo Luby na urlopie chciał sobie poczytać kryminał, a opis na
okładce „ dziewczyny, których nikt nie szuka giną w Gdyni” zaintrygowała mnie w
sopockiej księgarni...Mogłabym napisać, że książkę pochłonęłam jednym tchem –
prawie tak było, bo zajęło mi to jakiś tydzień. Akcja dzieje się w Gdyni i w Szwecji. W
Gdyni zostają znalezione zwłoki dziewczyny w Basenie Prezydenta. Śledztwem zajmuje się nadkomisarz Ewa Wichert.
Jedyną wskazówką jest czerwono-biała plecionka z muliny znaleziona na ręce
dziewczyny... Sprawa nabiera tempa, gdy policja odkrywa kolejne zwłoki... A
dziewczyn nikt nie szuka, nie wiadomo kim są, skąd pochodzą. Szukanie sprawcy,
to błądzenie po omacku. Ślady prowadzą nas wreszcie do Szwecji.. Książkę czyta
się naprawdę dobrze – z niecierpliwością przerzucałam kartki, by wreszcie
dowiedzieć się, co będzie dalej. Co
prawda, już pod koniec wiedziałam jak to wszystko się skończy, a szkoda, bo
bardzo lubię niespodzianki. Książka w sam raz na urlop – zwłaszcza w
Trójmieście!
Recenzja bierze udział w wyzwaniu Polacy nie gęsi II
Witam w blogosferze i oczywiście w wyzwaniu "Polacy nie gęsi". :)
OdpowiedzUsuńUdanej przygody z blogowaniem!