I to nie byle jaki! Konsekwencja
i zaciętość w prowadzeniu bloga na poziomie marniutkim. Ostatni wpis sprzed
roku. A potem wielkie nic. Matka nie czytała? Ano, czytała, z każdej wolnej
minutki maksimum wyciskała, ale jakoś się nie zmobilizowała, żeby usiąść na
czterech literach i napisać, co tam mądrego w bibliotece znalazła.
Za kilka dni wracam do pracy.
Zacznie się prawdziwy kołowrotek. Na razie przechodzimy fazę adaptacji w
żłobku. Bardzo ciężki czas. I nie wiem dla kogo bardziej…
Ostatnim wpisem sprzed wielu
miesięcy zapowiadałam coś bardzo lekkiego do czytania. Dobrze, że mam archiwum
wypożyczeń w bibliotece. Mam nadzieję, że powoli, po kolei, wrócę tutaj do tych
wszystkich przeczytanych książek. Zadanie w sam raz na koniec urlopu :-)
Książka o której będzie dzisiaj,
to powieść Katarzyny Grocholi „Houston,
mamy problem”. Sięgnęłam po nią, bo miałam ochotę na coś lekkiego,
nieprzytłaczającego. Rzadko sięgam po tzw. lekkie pozycje, bo bardzo często
okazuje się już na wstępie, że za lekkością tematyki nie idzie lekkość pióra i
takich książek lekko się już nie czyta…
Głównym bohaterem książki jest 32-letni
Jeremiasz – nowość w książkach Grocholi, gdzie dominowały kobiety. Jeremiasz to
typ bardzo sympatyczny, lekko zagubiony w niejednoznacznym świecie kobiet. Znajduje
się właśnie na życiowym zakręcie – ciężko przeżywa rozstanie ze swoją wielką
miłością (które, jak to w komediach romantycznych bywa, wynikało z
nie-po-ro-zu-mie-nia). Chciałby również wrócić do pracy w zawodzie, co wcale
nie jest takie proste. Do tego nie może dogadać się z mamą, która ciągle wtrąca
się w jego życie… Lekka i zabawna książka. Może trochę przewidująca, ale
przecież tak to właśnie jest w naszych ulubionych komediach romantycznych.
Wiadomo, że happy end musi być. Dlatego
pozycję polecam na plażę, do tramwaju lub po prostu na odstresowanie.